Pocztówka ze Szwecji

W życiu zawsze dzieje się odwrotnie niż byśmy chcieli - jeśli marzysz o tym, żeby spojrzeć jeszcze raz w czyjeś niebieskie oczy, nigdy więcej nie będzie ci to dane. Jeśli nienawidzisz - prędzej czy później będzie trzeba stanąć z obiektem nienawiści twarzą w twarz. Pielęgnowałam więc w sobie uczucie do pewnej osoby, aby nigdy więcej już jej nie spotkać. To było jednak łatwiejsze niż wzbudzenie nienawiści. Jak bowiem nie pokochać łagodnego szumu morskich fal, cykających świerszczy, słodkich jeżyn i jagód, ufnych koni z miękkimi chrapami, jedynego na wyspie sklepu, z jedynym dystrybutorem na stacji benzynowej, jednym promem raz na godzinę, z małymi, drewnianymi domkami ukrytymi pośród drzew, zatoczek i przystani z jachtami kołyszącymi się na falach, nawet nieznośnego zapachu glonów. Le­piej kochać, a po­tem płakać. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie po­kazuj­cie mi ra­ju, żeby po­tem go spalić. Więc za wszelką cenę próbowałam się nie zakochać, bo wiedziałam, że życie na ziemi jest niemożliwe, kiedy doświadczyło się nieba. 
-Ja tu zostaję. Będę hodować owce z czarnymi pyszczkami i łowić ryby.
-A co miałbym powiedzieć twojej mamie?
-Powiedz jej, że odnalazłam szczęście.
Chciałam znienawidzić to miejsce, by jeszcze raz do niego powrócić i pozostać tu już na zawsze.

***

Co najbardziej zaskoczyło mnie w naszym północnym sąsiedzie? Jakkolwiek bezsensownie by to nie zabrzmiało (i jak bardzo snobistycznie) po niewiarygodnie pięknej Norwegii - niewiele. Choć prawie rozpłakałam się na widok małych, drewnianych domków, różniących się od norweskich jedynie kolorami (zazwyczaj czerwone lub żółte, z białymi okiennicami), a pobyt na wyspie Aspö utwierdził mnie w przekonaniu, że istnieje raj na ziemi. Wrażenie swojskości miało swój urok - czułam się tu jak w domu - choć ludzie mówili zupełnie niezrozumiałym dla mnie językiem (od biedy dało się rozszyfrować podstawowe komunikaty) i mieli... niewiarygodnie jasne włosy. Tak jasnego blondu nie miałam nigdy w życiu i nigdy w życiu nie widziałam takiego odcienia, nawet uzyskanego za pomocą farby (tak, z całego pobytu największe wrażenie zrobił na mnie pierwszy w życiu rejs z prawdziwego zdarzenia i blond włosy Szwedów).

Wyprawa miała być przede wszystkim tania, w związku z czym... popłynęliśmy do Szwecji luksusowym promem,wielkości 2/3 Titanica ("-Noo, mam tylko nadzieję, że nie skończymy tak samo jak Titanic"). Siedząc w nieczynnej luksusowej restauracji luksusowego promu wyciągaliśmy z ogromnych plecaków obładowanych karimatami, śpiworami i namiotem herbatniki, termos z herbatą, puszki z konserwami i bułki... (-To, co, dzisiaj uczcimy nasze przybycie gulaszem? Mm, smakuje zupełnie tak samo, jak ta konserwa turystyczna). Podróżowaliśmy wyłącznie piechotą (ewentualnie promem, wybrzeże składa się z mnóstwa wysp), dziennie robiąc ok. 20 km oraz śpiąc po namiotem (to był mój pierwszy biwak od... 8 lat).

Pierwszy dzień, a właściwie wieczór poświęciliśmy wyłącznie znalezieniu noclegu. Obowiązujące między innymi w Szwecji Allemansrätten, czyli niepisane prawo umożliwiające każdemu kontakt z naturą, w praktyce oznacza, że biwakować można niemal wszędzie, nawet na terenach prywatnych. Choć trzeba uważać, gdzie się rozbija namiot - coś, co w nocy wyglądało jak las okazuje się osiedlowym parkiem, do którego mieszkańcy chodzą na poranne spacery ze swoimi psami (co ciekawe - Szwedzi, których spotykaliśmy rzadko mieli tylko jednego psa, zazwyczaj były to dwa), a łąka nad jeziorem to jednak pastwisko dla owiec. Ostatniej nocy kontakt z naturą mieliśmy bardzo bezpośredni - zupełnie nie wiem dlaczego dałam się namówić na nocleg pod gołym niebem. W pierwszy dzień jesieni zrozumiałam, co to znaczy przemarznąć do szpiku kości - dosłownie. Miałam wrażenie, że zamarzły mi nawet kości, a zaczęło mi być ciepło dopiero po kilkunastu godzinach spędzonych na promie (żeby dopełnić dzieła zniszczenia pogoda zafundowała nam burzę) i pod kocem, już we własnym łóżku.

Wyprawa do Szwecji początkowo miała się odbyć wraz z zorganizowaną, grupową wycieczką, ale na szczęście pomysł ten nie doszedł do skutku - na wyprawę zorganizowaną dałam się namówić tylko z powodu korzystnej ceny. Nie znoszę zorganizowanych wycieczek - zwiedzania w pośpiechu, od punktu do punktu, z harmonogramem napiętym do granic. Nie ma nic lepszego niż niespieszne krążenie po mieście i okolicach, delektowanie się pizzą kosztującą średnią dniówkę w pracy i lodami, których było aż 12 gałek... (w każdym chyba przewodniku można znaleźć informację o podobno najlepszych lodach w Szwecji i słynnej lodziarni Glassiären ("Lodowiec"). Zdecydowanie nie polecam brania trzech smaków dla jednej osoby: nie wiem czy do końca życia - jak obiecałam - nie zjem lodów, ale prawdą jest, że od czasu powrotu na lody nawet nie spojrzałam). Choć oczywiście pojechać do miejsca typowo turystycznego i nie zobaczyć najważniejszych punktów programu też nie wypada, ale prócz lodów odwiedziliśmy "tylko" Muzeum Marynarki Wojennej (przewodnik głosowy po polsku! No i jedno z nielicznych muzeów, w którym spędziłam dwie godziny w ogóle się nie nudząc - można postrzelać z armaty do duńskiego okrętu, wiosłować, zobaczyć jak żyło się w ciasnej kajucie albo zejść pod wodę i poczuć się jak na łodzi podwodnej), kościół Admiralicji (prawdopodobnie największy drewniany budynek w Skandynawii) Stakholmen (maleńka wyspenka w centrum miasta), Brändaholm (osiedle ogródków działkowych, gdzie jadłam najpyszniejsze jabłka na świecie), okoliczne ulice i place oraz oczywiście Aspö (miejsce tak piękne, że zasługuje co najmniej na epopeję). A atrakcji do zobaczenia w samej tylko Karlskronie jest o wiele, wielce więcej i kilka dni to zdecydowanie za mało.

***


Nawet ja nie mam tak jasnego blondu.
Rozczochrana... Wysmagana przez północne wiatry, przemarznięta do szpiku kości, ledwo żywa ze zmęczenia i bólu stóp, zmoczona morskimi falami i wrześniowym deszczem, pachnąca lasem i wrzosami, spalona słońcem. Why you are here when you can be anywhere? Miałeś rację, Alex, mogę być wszędzie i mogę zrobić wszystko, bo poza mną nie ma nic, co mogłoby mnie powstrzymać.





Ahoj, przygodo!












Muzeum Marynarki Wojennej.








Realizm postaci w muzeum robił
wrażenie.




Od czasu powrotu nawet nie
spojrzałam na lody.


Aspo.




-Tu jest chyba napisane: "teren
wojskowy, zakaz fotografowania"...
-Zakaz czego?


Zamiast ogrodowego krasnala.






Reklama dźwignią handlu.


Kościół Admiralicji.


Targ rybny.


Brandaholm.






Dobranoc, Szwecjo, będę tęsknić.


1 komentarz:

Aby skomentować wybierz opcję Nazwa/Adres URL wpisując swoją nazwę i/lub adres strony, albo pozostaw komentarz Anonimowy. Dziękuję!